MM: Od wydania "Strangers, Lovers" minęły 4 lata. Co przez ten czas działo się z zespołem?
PK: Jesteśmy podręcznikowym przykładem syndromu drugiej płyty. Pierwszy album odniósł kilka mniejszych i większych sukcesów. Dostaliśmy, ku naszej niezmiernej uciesze, nominację do Fryderyka za najlepszy debiut. Zagraliśmy na scenach festiwali, o których nie przyszło nam marzyć - w końcu namiętnie jeździliśmy na Open’era, Orange Warsaw Festival czy Kraków Live jako widzowie, oglądając z miłością w oczach i uszach koncerty naszych największych idoli. A potem dzieliliśmy miejsce na deskach tych samych, a nawet i głównych scen! Mnóstwo radiostacji grało nasze utwory, w szczególności single – „Bombs Away” i „Streets Of Love” - mimo, że utwory nie były w języku polskim! Widzieliśmy, że przez oczekiwania słuchaczy mamy postawioną bardzo wysoko poprzeczkę. Zabraliśmy się więc do roboty. Stworzyliśmy prawie 30 utworów na przestrzeni tych kilku lat. Dlaczego wydanie ich zajęło aż tyle czasu? Współpraca z dużą wytwórnią była niezwykle owocna przy pierwszym albumie - rozumieliśmy się bez słów! Jednak kiedy zaczęliśmy dostarczać im materiały na drugi album, rzeczy zaczęły się nieco komplikować i przedłużać. Zachęcali nas do tworzenia po polsku, jednak wtedy nie byliśmy jeszcze na to gotowi. Przez to, że dopiero co skończyłem studia w Londynie, ciężko było mi się przestawić na pisanie muzyki po polsku - szczególnie że wspólnie z kolegami ze studiów robiliśmy muzykę po angielsku. Po przeprowadzce do Polski, zdałem sobie sprawę, że żeby pisać po polsku, trzeba być poetą. Tak łatwo o banał, głównie dlatego, że to trudny, złożony język i sprawia wrażenie „obnażonego”. Dlatego pierwsze próby pisania w naszym języku były marne. Słanialiśmy się, że wolimy język angielski... Pewnego dnia przyszła do nas dziewczyna Maksa (Mikulskiego, gitarzysty grupy – przyp. MM) - Zuta Lipowicz - z propozycją tekstu, który napisała dla własnej przyjemności. Tekst spodobał się nam na tyle, że użyliśmy go do utworu „Amok”. Wytwórni bardzo się to spodobało i dwa lata temu wysłali nas do studia na nagrania. Myśleliśmy, że jeszcze tego samego roku wydamy płytę. W tym okresie napisałem piosenkę „Bałtyk” i przekonałem się, że pisanie w naszym języku nie jest wcale takie straszne, a nawet pozwala uwolnić emocje w zupełnie inny sposób, niż pisanie w języku zagranicznym. Wytwórni tak spodobał się ten utwór, że poprosili nas o wstrzymanie prac nad „Amokiem” i wydanie „Bałtyku” jako singiel. Tak też zrobiliśmy - w teledysku główną rolę zagrał Tomek Goehs, perkusista Kultu, a my czuliśmy się spełnieni i już widzieliśmy płytę na horyzoncie. Jednak wytwórnia poprosiła o więcej takich piosenek - po polsku, nośnych, popowych. My jednak chcieliśmy, żeby płyta ta była naturalna i zróżnicowana, w dwóch językach, smutna, wesoła, wkurzona, melancholijna, prawdziwa. Jak młodość. Jeszcze przez rok wysyłaliśmy wytwórni propozycje muzyczne, jednak nie mogliśmy dojść do konsensusu i zgodnie stwierdziliśmy, że chcemy czegoś innego. Podaliśmy sobie w pokoju ręce. Wtedy poprosiliśmy o wsparcie fanów w akcji Odpal Projekt. Akcja się powiodła i prawie 30 piosenek przefiltrowaliśmy do 10, które są na płycie, które są „Młodością”.
MM: Skoro więc płytę wydaliście własnym sumptem, to nie trzeba chyba było iść na kompromisy? Mimo tego na płycie znalazły się utwory w języku polskim. Było im wam ich szkoda?
PK: Jest to płyta dokładnie taka, jaką chcieliśmy stworzyć. Zero kompromisów, 100% naturalności. Na początku baliśmy się języka polskiego. Jednak po singlach „Bałtyk” i „Amok” wszystko się odmieniło. To dlatego, że te dwa utwory nie były na siłę. Były prawdziwe i od serca. Tak samo jak „Młodość” i „Świat”. Na pewno będziemy tworzyć w naszym języku. Teraz wiemy, że nie ma się czego bać, wystarczy znaleźć siebie w pisaniu tekstów i wszystko wyjdzie naturalnie. Mimo tego, w repertuarze Terrific Sunday zawsze będzie miejsce na utwory w języku angielskim - wszystko zależy od tego, co w danym momencie będzie bardziej pasować.
MM: W utworze tytułowym śpiewasz: "Całą młodość wykrzyczałem". Czym dla ciebie/was jest młodość?
PK: Młodość to najwspanialszy okres w życiu, którego często nie doceniamy, dopóki nie obudzimy się u progu dorosłości. Może to brzmi jak cliché, ale taka jest prawda. To podczas tego okresu mamy szansę podejmować decyzje, które ukształtują nas do końca. Ważna jest każda ścieżka, każda godzina zagospodarowana na kreatywny rozwój siebie, bo to tutaj mamy najlepsze spojrzenie na świat, najwięcej nadziei, energii, determinacji i talentu. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, że niczym u Doriana Graya nie jest to wieczny czas. A dorosłość potrzebuje dobrego podkładu. Mając dwadzieścia kilka lat, widzimy te szanse, których może nie wykorzystaliśmy i mnóstwo rzeczy, które nas dołowały i denerwowały. Ja jestem bardzo zadowolony ze swej młodości, a mam trochę manię nostalgii. Uwielbiam patrzeć w przeszłość. I widzę zarówno te piękne, jak i niepotrzebne “wykrzyczane” chwile, a także stracone szanse. Mimo to, uważam, że nic nie jest piękniejsze na tym świecie niż młodość. Może oprócz jedzenia (śmiech).
MM: Na płycie słychać też brzmienia elektroniczne - chociażby w utworach "Świat", czy "Diorama". Mam jednak wrażenie, że dość nieśmiało ich użyliście, a szkoda, bo wzbogacają waszą muzykę.
PK: Dopiero niedawno zaczęliśmy fascynować się elektroniką z lat 80’. Jak włączymy płytę, utwór “Świat” niesie dźwięki legendarnego syntezatora JUNO-60, współcześnie kojarzonego na przykład z głównego tematu serialu „Stranger Things”. Kiedy usłyszeliśmy brzmienie tego cacuszka w studiu u Marcina Borsa, opadły nam szczęki. Wiedzieliśmy, że chcemy, żeby była to część naszej muzyki od tamtego momentu. Nasza pierwsza płyta nie miała ani grama elektroniki w swoich składnikach, a na dodatek była nagrana “na setkę” w jednym pomieszczeniu. Przy drugiej płycie dodaliśmy trzeciego wymiaru dzięki elektronice. Stefan (Czerwiński, basista i klawiszowiec grupy – przyp. MM) kupił sobie świetny syntezator basowy MOPHO, który po podłączeniu do odpowiedniej aparatury “łamie żebra” niskimi częstotliwościami, co słychać w utworach “Diorama” oraz “Fire Swim”. Ostatnio swoje odrodzenie przeżywa elektronika z lat 80’. Jest to szlachetne i ponadczasowe brzmienie, które spodobało nam się na tyle, że momentami oddajemy mu hołd na płycie. Jeszcze raczkujemy pod tym względem. Nie jest tego dużo, dlatego, że na płycie główne miejsca zajmują gitary, perkusja i wokal. Ale jak tylko uzbieramy fundusze na elektroniczne zabawki (a tanie nie są…), to na pewno wykorzystamy je na nowych utworach, bo brzmienie prawdziwego JUNO chodzi za mną, od kiedy wyszliśmy ze studia Fonoplastykon.
MM: Ja wciąż słyszę w waszym graniu odniesienia do takich grup jak Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach, czy Myslovitz. A kto dziś was inspiruje?
PK: Z Myslovitz bardzo trafiłeś. Większość zespołu dorastała z tą formacją i nadal uważamy, że tym panom ciężko jest dorównać. Dzisiaj mamy wiele wspólnych inspiracji: Radiohead, Foals, HAIM, Grizzly Bear, Queens Of the Stone Age… Jest też wiele inspiracji indywidualnych. Ja słucham namiętnie muzyki indie z Wielkiej Brytanii i USA: Palace, Swimming Tapes, DIIV, Beach Fossils. Artur (Chołoniewski, perkusista grupy – przyp. MM) kocha Muse i uwielbia Behemotha. Maks ubóstwia Pearl Jam. Stefan nie wyobraża sobie życia bez Bon Iver i Modest Mouse. Te indywidualne gusta w połączeniu naszego kwartetu przekładają się na muzykę, którą tworzymy. Właśnie dlatego Artur jest zwierzakiem na perkusji, Stefan uwielbia dziko eksperymentować, Maks lubi stadionowe granie na elektryku, a ja jestem zwolennikiem melancholii, gitarowego plumkania i pogłosu na wokalu. I to jest spoiwem, które tworzy Terrific Sunday.
MM: Myślę, że niewiele was dzieli od przebicia się do głównego nurtu - a konkretnie jego najwyższej półki. Co zatem będzie następnym krokiem zespołu?
PK: Naszym marzeniem jest pływać z naszą muzyką w głównym nurcie. Czy z najlepszymi - to nie nam oceniać, ale marzyć można. Teraz chcemy wrócić na scenę, koncertować, stworzyć jak najszybciej nowy materiał, już bez dłuższego przestoju. Nie ma co tracić czasu i wykrzykiwać młodości.
MM: A czy marzy wam się kariera zagraniczna?
PK: Skupiamy się na Polsce. Jeśli kiedyś jakąś wypadkową wydarzeń uda się zrobić chociażby trasę zagranicą to dla nas super! Póki co gramy u siebie. Chociaż serwisy streamingowe mówią, że słuchają nas na całym świecie, co jest absolutnie niesamowite.
MM: Dziękuję za rozmowę.
Foto: Zofia Łobza
Singiel „Świat” z ostatniej płyty "Młodość" Terrific Sunday w czasach zarazy stał się bardzo aktualny.
Po roku milczenia Terrific Sunday prezentują nowy polskojęzyczny singel.