Sabina Karwala

SabinaGrzegorz Szklarek
"Lepidoptera" to debiutancka płyta Sabiny, która jest absolwentką wydziału aktorskiego łódzkiej PWSFTViT. Artystka ma na koncie między innymi rolę w musicalu "Chicago" i jest finalistką 36 Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Podczas rozmowy z nami opowiedziała między innymi o kulisach powstania debiutanckiej płyty.

- „Lepidoptera” oznacza z języka starogreckiego „motyla”. Dlaczego zdecydowałaś się na taki właśnie tytuł płyty?

-To wszystko przez sen. Przyśnił mi się kiedyś piękny, czarny motyl. To był bardzo symboliczny, przejmujący obraz. Cała moja rodzina brała w nim udział. Po przebudzeniu zaczęłam szukać informacji na temat motyli i trafiłam na piękne słowo „Lepidoptera”. Pomyślałam, że będzie idealnym symbolem mojej wewnętrznej przemiany. Na tym albumie słychać, że jestem jedną nogą jeszcze na studiach, a drugą już na ścieżce zawodowej. Przechodziłam wtedy różne kryzysy w relacjach, mierzyłam się z odpowiedzialnością, z samodzielnością. Ten mój motyl jest przeobrażeniem młodej Sabiny w trochę starszą Sabinę. W kobietę, która odnalazła siebie, zrozumiała i zaakceptowała, a co ważne, zaczęła być sobie wierna.

- Zanim nagrałaś tę płytę miałaś już na koncie dokonania muzyczne, chociażby udział w musicalu „Chicago” czy w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Co było impulsem, który sprawił, że postanowiłaś zabrać się za nagranie autorskiej płyty studyjnej?

- O płycie zaczęliśmy myśleć półtora roku temu, po wydaniu singla „Kołysanka”. Utwór wzbudził zainteresowanie, ludzie zaczęli prosić o więcej. Pytali, czy mam jeszcze jakieś inne autorskie utwory, kiedy ukaże się pierwszy oficjalny teledysk, kiedy cała płyta? I tak oto celem 2019 roku stała się „Lepidoptera”.

Pierwsze kompozycje powstały, gdy byłam na studiach w szkole filmowej. Jeden z dwóch współpracujących ze mną producentów, Janek Bielecki, dał mi weekend na to, abym napisała swój pierwszy tekst piosenki. Byłam w szoku. Nigdy wcześniej nie pisałam tekstów, czułam się w tym bardzo średnio. Po weekendzie przyniosłam mu „Sreberka”. Warto było wywrzeć na mnie taką presję. To był początek wszystkiego.

- Lubisz pracować pod presją?

- Chyba mogę śmiało powiedzieć, że tak. Mimo, że jestem bardzo zorganizowana i zdeterminowana w swoich dążeniach, to brakuje mi często odwagi. Dobrze jest się wtedy skonfrontować z ludźmi, którzy mają tej odwagi trochę więcej i znając lub widząc mój potencjał, chcą mnie ośmielić, zmobilizować i wycisnąć jak cytrynę (śmiech).


- Czemu ten album jest dwujęzyczny?

- Gdybym kilka lat temu nagrywała swój solowy albumu, zakładam że byłby on w całości napisany w języku angielskim. Całe młodzieńcze życie słuchałam piosenek po angielsku i wyobrażałam sobie, że jak mam już śpiewać, to tylko w tym języku. Wszystko lepiej brzmi, nie trzeba dbać o dykcję, barwa jest jakaś taka ciekawsza. Tak wtedy myślałam.

Jestem pokoleniem, które chyba za mało doceniało polską muzykę.  Dopiero na studiach to zauważyłam i cały czas nadrabiam zaległości. Często jest mi głupio, że czegoś nie znam, a przecież mogłam znać!

W szkole teatralnej miałam zajęcia z piosenki aktorskiej, impostację głosu, kontakt z poezją śpiewaną, pojechałam nawet na przegląd piosenki aktorskiej do Wrocławia. W pewnym momencie nabrałam swobody w śpiewaniu po polsku i dzięki tym doświadczeniom, większość mojej płyty jest teraz napisana w  języku polskim. Bardzo się z tego cieszę. To otwiera zupełnie inny rodzaj komunikacji z widownią.

- „Lepidoptera” jest płytą złożoną jakby z dwóch części: dynamicznej oraz wyciszonej, balladowej. W której z tych wersji czujesz się pewniej, komfortowo?

- W obu. Nie planowałam tego zupełnie, to wyszło naturalnie. Większość utworów jest rzeczywiście żywa, dynamiczna. I dobrze! Mamy dzięki temu fajny, żywy materiał koncertowy, który daje energetycznego kopa. Chodząc na koncerty innych artystów, odkryłam, że ludzie bardzo potrzebują dużej dawki energii. Chcą poczuć iskry w ciele, łaskotanie, chcą potupać, odprężyć się. Sama tak mam. Nie wystarczą same ballady, gdy stoję przez godzinę albo półtorej. W pewnym momencie zaczynam przebierać nogami, a moje myśli wędrują nie wiadomo gdzie.

Jeśli chodzi o tą drugą część płyty, balladową, to są to tylko dwa utwory: „NINA” i „Plateau”. Bardzo zależało mi na tym, żeby mieć na płycie piosenki wypływające prosto z serducha. Udało się.

„Plateau” zostało napisane w całości przeze mnie, a „NINA” - przez mojego wspaniałego kumpla z roku, Daniela Sołtysińskiego. Umieściłam je w kolejności tuż po sobie, żeby stworzyć taki skromny, balladowy blok. Przynajmniej na chwilę wprowadza słuchacza w stan uspokojenia i refleksji.


- Na Youtubie można znaleźć zapis Twojego live session zarejestrowanego w siedzibie Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk w Koszęcinie. Występujesz tam w dość wyjątkowej kreacji. Jakie były kulisy powstania tego materiału?

- To był pierwszy materiał, jaki wypuściłam pod szyldem Sabina. Chciałam sprawdzić, czy to się w ogóle spodoba. A ponieważ mam super muzyków, zależało mi na zarejestrowaniu live sesji nagranej na setkę. To wszystko wydarzyło się, zanim w ogóle zaczęliśmy wypuszczać single i teledyski.

Przestrzeń nie jest przypadkowa. Moja mama wraz ze swoją siostrą tańczyły
w  Zespole „Śląsk” i dzięki uprzejmości dyrektora, mogliśmy tam zrealizować naszą pierwszą produkcję. Dobór mojej kreacji również nie był przypadkowy. Oprócz tego, że bardzo lubię modę vintage, kocham odwiedzać rekwizytornie i magazyny ze starymi kostiumami. Sukienka, w której wystąpiłam na live sesji, pochodzi właśnie z wypożyczalni kostiumów teatralnych. Moja prywatna szafa również skrywa wiele znakomitych kreacji, które mam nadzieję wykorzystać w bliskiej przyszłości.

- Czy płytę „Lepidoptera” traktujesz jako jednorazowy „wyskok” muzyczny w swojej działalności teatralnej czy też wkrótce doczekamy się następcy tego albumu?

- Na pewno nie jest to jednorazowy „wyskok”. Zaczęłam już nawet pisać nowe szkice utworów, żeby nie zachłysnąć się tym, że wydałam płytę i teraz robię sobie roczne wakacje i jedyne na co będę czekać, to na sukces. Takie myślenie jest bardzo niebezpieczne. Budowanie pozycji na rynku muzycznym jest bardzo długim procesem, zwłaszcza gdy robi się to niezależnie. Zdaje sobie z tego sprawę i nie planuję się poddawać. Na ten moment nie mam oczekiwań, chcę tylko robić to co kocham, czyli grać koncerty i stwarzać sobie nowe okazje do rozwoju. Oprócz tego, że jestem teraz na etapie promowania albumu i przygotowań do grudniowego koncertu premierowego w warszawskich Hybrydach, na który z całego serca zapraszam! Chodzę też na castingi do nowych produkcji, nadrabiam zaległości w kinie i teatrze, słucham ciekawych książek w podróży i wychodzę do ludzi, czego nie robiłam przez ostatni rok. Żyję!

- Dziękuję za rozmowę.

- Ja również dziękuję.

Foto: Mikhail Chubun

Website by p3a