Jo Quail

Jo QuailJakub Oślak
Angielska kompozytorka i wiolonczelistka Jo Quail pojawi się na dwóch solowych koncertach w Polsce: 22 kwietnia w warszawskich Chmurach i 23 kwietnia w krakowskim Zaścianku. W swojej muzyce, Jo łączy głębokie zrozumienie dla skomplikowanej techniki gry na wiolonczeli z ciekawymi technikami loopowania i elektroniką. Od 2010 r., gdy rozpoczęła solową karierę, Jo wydała cztery pełne płyty, trzy EPki oraz DVD. Ostatni album Jo Quail, "Exsolve", ujrzał światło dzienne w listopadzie zeszłego roku i przyniósł jej pochlebne recenzje i nagrody. W związku z kolejną wizytą w naszym kraju Jo Quail udzieliła wywiadu naszemu wysłannikowi Jakubowi Oślakowi.

Jakub Oślak: Kiedy słucham płyty "Exsolve" i porównuję ją, powiedzmy, z "Calderą", a nawet z twoją twórczością w duecie SolVer, nie mogę się nadziwić, ile nowych rzeczy umiesz powiedzieć za pomocą „klasycznego” instrumentu - wiolonczeli. Czy możesz opowiedzieć nam swoją historię - dlaczego wiolonczela i dlaczego wiolonczela w tak „nieklasycznych”, współczesnych, awangardowych formach?

Jo Quail: Zaczęłam grać na wiolonczeli, gdy miałam 5 lat, dzięki genialnemu programowi prowadzonemu przez ówczesny organ oświatowy ILEA, który oferował bezpłatne lekcje gry na instrumentach smyczkowych dla wszystkich dzieci w szkołach podstawowych w Londynie. Uwielbiałam grać, ale po ukończeniu studiów przestałam grać przez kilka lat. Czułam rozczarowanie, nie wiedziałam, co grać, jak grać, ale wciąż chciałam znaleźć swój „głos”. W końcu wróciłam do wiolonczeli, która teraz jest całym moim życiem. Jestem wdzięczna za niewiarygodne wsparcie, inspirację i wykształcenie, jakie otrzymałam od moich nauczycieli. Integralną częścią naszej nauki było „General Musicianship”, które wiązało się z nauką improwizacji i kompozycji, więc w pewnym sensie piszę muzykę od samego początku... Niezwykle ważną częścią tej nauki była także gra na pianinie z niesamowitym guru Simonem Foxley, który obok teorii muzyki zaszczepił we mnie harmonię i radość z grania muzyki. To zapewniło mi narzędzia, których potrzebuję jako muzyk sesyjny, a także, oczywiście, przy własnym komponowaniu.

Nie sądzę, abym była szczególnie „nieklasycznym” muzykiem; na pewno jestem „współczesna”, na pewno piszę muzykę tu i teraz. Muzyka współczesna jest niezwykle szeroka, podobnie jak metal i prog; ale to tylko etykiety, która pomagają odbiorcom zidentyfikować brzmienie, którego jeszcze nie słyszeli lub konkretnego artystę.

Wiolonczela jest moim zdaniem najbardziej wszechstronnym instrumentem, bardzo zbliżonym do ludzkiego głosu. Podobnie jak piosenkarz, który wydaje płyty oparte na utworach, ja mogę pisać „piosenki bez słów”, których liryczną treść można znaleźć w motywach melodycznych, progresji harmonii lub kontrastach rytmu. Za każdym razem, gdy kompozytor i artysta ma coś do powiedzenia, może znaleźć sposób, aby to powiedzieć za pomocą głosu lub instrumentu, i zawsze będzie to „coś nowego.” Każdy utwór jest pisany od nowa lub jako bieżąca reakcja na to, co czujemy w danym momencie, niezależnie od tego, czy jest to głęboko osobiste, czy na bardziej globalnym poziomie.

JO: Kris Weston (ex-The Orb) powiedział, że twoje brzmienie jest jak Led Zeppelin i Arvo Part połączone przez Kurta Cobaina. To oczywiste, że udało ci się otworzyć bramę między współczesną muzyką a eksperymentalnym rockiem jeszcze szerzej, niż do tej pory. Czy uznałabyś to za swoje osiągnięcie jako muzyka, kompozytora?

JQ: Ale cytat! - i co za trio! Jeśli jest to postrzegane jako osiągnięcie, to jestem naprawdę zaszczycona, chociaż nigdy nie było to moim zamiarem. Po prostu piszę muzykę, którą chcę pisać, i dźwięki, które „czuję”. Jest ogromna ilość czynników, które stanowią źródło mojej inspiracji, muzycznie i nie tylko. Ważne jest dla mnie eksperymentowanie i przekraczanie własnych granic. Granice te mogą być zarówno bardzo łagodne lub kompletnie odjechane. Kiedy grasz utwór publiczności, nie należy on już wyłącznie do ciebie: należy do osób, które go słyszą, a pogląd, czy przekracza on granice, zależy wyłącznie od osoby i jej doświadczenia w danym momencie. Tymczasem, po prostu gram na wiolonczeli i piszę muzykę i mam nadzieję, że opowiada ona historię, nie tylko moją, ale także twoją, historię, którą widzisz i słyszysz w muzyce.


JO: Czy Twoim celem było „przełamanie granic” i „umożliwienie słuchaczom” bardziej swobodnego słuchania muzyki, bez etykiet i gatunków? Twoja muzyka nie jest specyficzna dla jednej publiczności, ale rezonuje równie mocno wśród entuzjastów muzyki klasycznej jak i, powiedzmy, fanów metalu lub post-rocka.

JQ: Gram ten sam repertuar dla publiczności metalowej, fanów muzyki barokowej, współczesnej i progresywnej; jedyną różnicą jest siła nagłośnienia i ilość świateł (oraz dymu) na scenie! Moim celem nie jest przekraczanie granic, ale pisanie dobrej muzyki, która może się poddać pełnej analizie, która wydaje się właściwa, niezależnie od tego, czy jest to uczucie utopii, spełnienia, napięcia czy ciemności; muzyka, która może inspirować myśli i kreatywność u innych. Muzyka dociera do części nas samych, do naszych umysłów, do świadomości i podświadomości, które są mniej lub nawet niedostępne dla samych słów i obrazów; jest to miejsce, w którym możemy znaleźć przestrzeń do „bycia”.

JO: Nagrywasz i wydajesz muzykę przede wszystkim samodzielnie, bez wytwórni i innych podmiotów. Cieszysz się niezależnością zarówno jako artystka jak i własny manager. Ale czy ta wolność potrafi także użądlić, czego nie widzą widzowie – ile trudu kosztuje taka niezależność?

JQ: Cóż, owszem, taka niezależność dosłownie kosztuje fortunę – szczególnie, gdy wydajesz winyl w taki sposób, w jaki ja to robię! Ale tak na poważnie, poświęcam dużo czasu i dbam o to, jak „opakowuję” muzykę. Chcę, aby okładki i opakowania odzwierciedlały możliwie jak najdokładniej czas i staranność poświęconą na pisanie i nagrywanie muzyki. Okładki moich albumów, czy to CD, czy winylowych, mają historię tak skomplikowaną jak muzyka. Tak, cenię sobie tę niezależność. Myślę, że każdy może przyjąć tę koncepcję i stworzyć coś po swojemu, jednak pomoc przy dystrybucji jest naprawdę potrzebna, a jest kilka fantastycznych i wspierających mnie ludzi, z którymi współpracuję w tej branży, którzy pomogli mi rozpowszechnić moją muzykę w świecie. Robienie rzeczy w ten sposób nigdy nie „zaburzy porządku” ani nie przyciągnie uwagi masowego odbiorcy, ale mogę pochwalić się bardzo lojalną i stale rosnącą publicznością. Album po albumie, sztuka po sztuce, to zawsze było moje „motto” i chociaż dziś przychodzą na koncerty w znacznie większej liczbie, to koncepcja jest wciąż taka sama. Chcę wiedzieć, kto kupuje moje płyty i zawsze wychodzę do stoiska z merchem po koncertach, a nawet samodzielnie wysyłam każde zamówienie online, i jestem naprawdę wdzięczna za wsparcie.

JO: „Filmowa” to jedno z pierwszych określeń, które padają niemal za każdym razem, gdy ktoś opisuje twoją muzykę. Wiolonczela w filmie jest obecnie bardzo popularna (weź np. „Jokera” lub serial „Czarnobyl”). Już wcześniej pracowałeś nad filmami - ale czy możemy oczekiwać od ciebie więcej w tym dziale? Czym różni się praca nad zamówioną muzyką od zupełnie własnej?

JQ: Hildur Guðnadóttir (twórczyni muzyki do serialu "Czarnobyl" i filmu "Joker"-przyp.Cantaramusic) jest niewiarygodną kompozytorką i piękną wiolonczelistką, z dorobkiem bardzo sugestywnej i poruszającej muzyki i słusznie zasługuje na wszystkie pochwały, jakie obecnie otrzymuje. Jest dla mnie bardzo inspirującą kobietą. Ale wracając do twojego pytanie, to właściwie są trzy tematy - „muzyka filmowa”, następnie „muzyka na zamówienie”, a następnie „robienie, co tylko chcesz”...! Nie jestem tradycyjnym kompozytorem filmowym, to umiejętność wysoce zdyscyplinowana i mam wielu współpracowników pracujących przy filmie, którzy tworzą arcydzieła, o których nawet nie marzyłem. Lubię pisać muzykę do filmów krótkometrażowych, a moim najnowszym był australijski thriller „Payne's Find”, który pasował do mojego brzmienia i stylu, w jakim potrafię komponować. To, co naprawdę lubię, to występy na żywo, a napisanie partytury filmowej może zająć mi tyle czasu, co napisanie nowej płyty (miesiące, jeśli nie lata!).

Muzyka na zamówienie, to jest to, co NAPRAWDĘ lubię! Tuż przed moim przyjazdem do Polski wystąpię na festiwalu Roadburn w Holandii. Zlecono mi tam napisanie utworu, który bada ciężkość występującą w muzyce klasycznej, ogólnie mówiąc; dlatego właśnie „The Cartographer” powstaje na 8 puzonów, mnie, skrzypce, fortepian, 2 perkusistów orkiestrowych oraz wokalistkę. To naprawdę ekscytujący utwór, rozwijający koncepcję budowania i uwalniania napięcia w postaci bardzo ciężkiej muzyki klasycznej. Napisałam to w sposób, który eksploruje niektóre z „tradycyjnych” metalowych instrumentacji i technik, ale w ramach oprzyrządowania „niemetalowego”.

Wreszcie, pisanie własnej muzyki tylko dla mnie: jest to najpiękniejsza, najłatwiejsza i zarazem najtrudniejsza rzecz do zrobienia! W momencie, gdy kończę nagrywać album, stwierdzam, że to dopiero początek, a nie koniec, a utwory rozwijają się przez lata. Kocham to!


JO: Kiedy nagrywasz swoją muzykę, ile z niej to zdyscyplinowana, ścisła kompozycja i aranżacja - a ile, jeśli w ogóle, jest improwizowane? Podobnie na scenie, czy odczuwasz „impuls chwili”, echa free jazzu, czy trzymasz się blisko kompozycji?

JQ: Nagrywanie jest dość zdyscyplinowane, ale podczas występów na żywo wszystkie chwyty są dozwolone! Ćwiczenia i próby są po to, aby dowiedzieć się, co robisz, a następnie przygotować się do procesu nagrywania; po drugie, w tej branży, po wejściu na scenę, po prostu nie możesz bądź pewien, co się stanie. Tak, oczywiście, mamy próby dźwiękowe i tym podobne, i 19 razy na 20 będzie tak, jak się spodziewasz; ale nie zawsze i musisz być gotowy na tą jedną chwilę! Może być całkowicie poza twoją kontrolą; nie zapomnę jak kiedyś natychmiast po rozpoczęciu koncertu zerwałam strunę, a następnie kolejną, zapasową. Wróciłam na scenę i wykonałam całkowicie improwizowany set tylko na 3 strunach. Wszystko poszło naprawdę dobrze (na szczęście!). Improwizacja jest kluczowym i krytycznym elementem tego, co robię, i myślę, że za każdym razem zapewnia wyjątkowe wrażenia koncertowe, ponieważ nic nigdy nie jest takie samo (!). Nawet przy mojej konfiguracji, korzystaniu z monitorów dousznych oraz efektów i dźwięków z moich pedałów, brzmienie będzie się znacznie różnić między próbą dźwięku i koncertem, a także pomiędzy salami.

JO: Twoja muzyka ciągle się rozwija, podobnie jak twoja konfiguracja sceniczna. Grałaś w różnych zespołach, z orkiestrami kameralnymi i chórami, oraz solo, tylko jeden instrument i sprzęt. W jakim układzie czujesz się najbardziej komfortowo? Czy to ewolucja, czy po prostu niekończąca się przygoda, wypróbowywanie nowych rzeczy...?

JQ: Wspaniale jest być solistą, ale to zaszczyt mieć takie towarzystwo na scenie, jakie dostaję! Uwielbiam wszystkie ustawienia zespołowe, szczególnie improwizowane. Aranżuję swoją muzykę specjalnie dla zespołów o mieszanych umiejętnościach, abyśmy wszyscy mogli grać razem, niezależnie od tego, czy dopiero zaczynamy naszą muzyczną podróż, czy mamy wieloletnie doświadczenie. Uwielbiam występować w ten sposób, świetnie się bawiłam w Adelaide z ogromnym zespołem wiolonczelowym w wieku od 5 do 20 lat, bardzo różni muzycy, było oszałamiająco.

Kiedy pracuję z profesjonalnymi muzykami, dużo oczekuję od moich kolegów, kiedy do mnie dołączają, a oni wszyscy wyróżniają się i bawią z taką mocą, wdziękiem i pięknem, to mnie bardzo inspiruje. Praca z orkiestrami i chórami to niesamowite doświadczenie. Na samo wspomnienie brzmienia chóru Cappella Gedanensis (Gdańsk) mam dreszcze. Ten piękny, marzycielski majestat i gra w tym brzmieniu jest naprawdę magiczna. Nie mogę się doczekać ponownej współpracy z Cappellą, a także współpracy z tradycyjnymi indyjskimi muzykami klasycznymi. Mam nadzieję, że uda mi się to w tym roku, więc tak, to wszystko ciągle się rozwija, to spirala, która trwa. W tej chwili nagrywam płytę z pianistą klasycznym i w dużej mierze improwizowaliśmy całość, jest niesamowicie mroczna i mocna i nigdy nie myślałem, że zrobię coś takiego!

JO: Mówiąc o występach na żywo, otwierałaś koncerty Mono, Myrkur, A Storm of Light i Caspian na całym świecie na różnych scenach. Tym razem jednak wyruszasz na własną trasę koncertową! Harmonogram jest wypełniony kameralnymi klubami, w których dystans między publicznością a wykonawcą jest minimalna. Czego możemy się spodziewać po nadchodzących koncertach?

JQ: Miałam niezwykłe szczęście być zaproszoną przez te zespoły i bardzo denerwuję się przed moją własną trasą! Granie jako support to jedna rzecz, ale kiedy prosisz ludzi, by rzeczywiście przyjechali i zobaczyli „ciebie”, cóż, jest inaczej. Nie mogę się jednak doczekać tych koncertów! Będę miała ze sobą obie wiolonczele, będę miała czas i okazję, aby zagrać trochę akustycznych rzeczy, niektóre z moich najwcześniejszych utworów, a także obecny repertuar, który wiem, że bardzo podoba się widowni. Chciałbym dodać też coś całkowicie improwizowanego i przekonać się, dokąd to zaprowadzi... Mam nadzieję, że miejsca będą na tyle małe, że będzie można porozmawiać, opowiedzieć trochę więcej o każdym utworze, spędzić czas w towarzystwie widowni i doświadczyć czegoś nowego. Dla mnie koncert to trójstronna wymiana energii między mną, publicznością i sceną, każdy ma swoją rolę do odegrania i każdy ma coś do powiedzenia (uwierz mi, scena mówi mi bardzo dużo zanim na nią wejdę!) i chciałabym eksplorować ten trójkąt każdej nocy z ludźmi, którzy również chcą go eksplorować.

JO: Bardzo dziękuję za ciekawą rozmowę!

Photo: Peter Troest

 

Powiązane materiały

Jo Quail ponownie w Polsce

Angielska wiolonczelistka i kompozytorka Jo Quail wystąpi 22.04 w warszawskim klubie Chmury, a 23.04 w krakowskim klubie Zaścianek.

18.12.2019
Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie