- Tytuł Twego debiutanckiego albumu brzmi „To Co Lubię…”. Brzmi trochę jak Twój manifest albo światopogląd.
- Coś w tym jest. Są to bardzo osobiste utwory, które powstawały przez 6 lat, kiedy ten światopogląd mi się zmieniał. Od niedawna jestem gitarzystką, co było przełomem w moim życiu.
- A wcześniej kim byłaś?
- Anglistką. Miałam do czynienia z muzyką, ale dopiero w wieku 32 lat sięgnęłam po gitarę i miałam odwagę powiedzieć światu, że chcę robić coś innego w życiu. I odważyłam się w tak późnym wieku pójść do szkoły muzycznej i ją skończyć. Także wracając do tytułu płyty – masz rację. To jest mój manifest, moja deklaracja, że „to jest to”, to co lubię…
- Na Twojej stronie internetowej zamieszczony został cytat autorstwa japońskiego pisarza Sakaguchi Ango: „Muzyka niczym nie przypomina sztuki. Przypomina perfumy”. Czemu ten cytat tam zamieściłaś?
- Bo ja się muzyką delektuję. Zarówno graniem, jak i słuchaniem. Dla mnie to czysta przyjemność. A perfumy to bardzo kobiece skojarzenie, więc dlatego zamieściłam ten cytat. Uważam, że moja twórczość jest kobieca, zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej. I lubię perfumy (śmiech).
- Jesteś miłośniczką twórczości Antonio Carlosa Jobima i „To co lubię…” jest zainspirowane jego muzyką. Co jest takiego w bossanovie i Jobimie, że aż tak Cię fascynują?
- Znam Jobima od urodzenia, gdyż mój Ojciec był jego fanem. Na bezludną wyspę zabrałabym płytę „Getz/Gilberto” nagraną przez Stana Getza, Astrud Gilberto i Antonio Carlosa Jobima. Poza tym nagranie płyty w tej stylistyce związane było z realizacją mojego marzenia, by zagrać te utwory na gitarze. Ale, aby to zrobić, trzeba umieć dobrze na niej grać, gdyż są to kompozycje trudne technicznie. Było to przez wiele lat marzenie, do realizacji którego dążyłam i które się spełnia, więc muzyka Jobima mnie nie tylko inspirowała, ale także dała mi motywację do jeszcze wytrwalszej pracy. Gdy znalazłam wokalistki, które chciały śpiewać tą muzykę, to była to już sama frajda. Zaczynałam jako gitarzystka akompaniująca wokalistkom śpiewającym bossanovy, więc nasiąkałam tym klimatem. A potem, gdy zabrałam się za własną twórczość, okazało się, że jest to rytm, który mnie bardzo inspiruje i w momencie, gdy zagram tylko kilka akordów, to piosenka sama mi się „narzuca”.
- Do nagrania płyty zaprosiłaś kilkunastu muzyków. Są wśród nich uznane nazwiska, takie, jak chociażby: Karen Edwards czy Ala Zhernova…
- Jak już wspomniałam, dość późno, bo w dojrzałym wieku, poszłam do szkoły muzycznej. Szkoła, nie tylko dała mi konkretne umiejętności, ale także kontakty z ludźmi. Przez ostatnich 8 lat nawiązałam wiele znajomości muzycznych. Występowałam na wielu koncertach, na warsztatach. Muzycy jazzowi są bardzo otwarci i kontaktowi.
Tomasz Kupiec, który na płycie zagrał na kontrabasie, był moim wykładowcą w szkole muzycznej. Jest świetnym pedagogiem i wiele mnie nauczył. Wraz z nim sekcję rytmiczną tworzy perkusista Michał Heller, który również pracuje w krakowskiej szkole jazzu. Z Alą Zhernovą gram od 5 lat i jesteśmy przyjaciółkami. Uczy moje dzieci gry na fortepianie. Z wokalistkami Olą Wałowską i Anią Basistą znamy się także ze szkoły jazzowej i śpiewają one w moim zespole JazZoom. Moja znajomość z Justyną Motylską również datuje się od wielu lat. Karen Edwards spadła mi z „nieba”. Akurat w trakcie nagrywania tej płyty była w Polsce i grała koncerty z Tomkiem Kupcem i tak się to wszystko zazębiło, że zaowocowało wspólnym nagraniem oraz przyjaźnią. Saksofonistę Vitalija Ivanova także znam od dawna, a „sound” jego saksofonu bardzo mi odpowiadał. Jestem przesiąknięta bossanovą w wykonaniu Stana Getza, więc chciałam, żeby właśnie podobne brzmienia saksofonu były na mej płycie. A Vitalij potrafi grać tak pięknie i melodyjnie jak Getz.
Ale najtrudniejsze w tym wszystkim było ustalenie terminów z muzykami i zaproszenie ich na próbę (śmiech). Zgromadzić 10-ciu muzyków, w tym samym miejscu i czasie…to było niemal niemożliwe. Do dziś nie wiem, jak mi się to udało (śmiech).
- Na „To Co Lubię…” znalazły się dwie wersje (polsko- i angielskojęzyczna) znanego standardu jazzowego „Angel Eyes”. Skąd wybór akurat tej piosenki? Na marginesie: nie wiem, czy wiesz, ale właśnie tą kompozycję zaśpiewał Frank Sinatra na swoim pożegnalnym koncercie w 1971 roku (pożegnalnym na dwa lata, jak się później okazało).
- Tego akurat nie wiedziałam. A czemu go wybrałam? Nie dlatego, że jest takim znanym standardem, ale dlatego, że wiąże się z bardzo osobistym przeżyciem (śmiech). Będąc bardzo początkującą gitarzystką obiecałam koleżance, która zdawała egzamin do szkoły muzycznej w Katowicach, że będę jej akompaniowała na egzaminie. I zaprezentowałyśmy „Angel Eyes”. Gdy uświadomiłam sobie, że trafiłam na scenę do Mekki jazzu polskiego, gdy uświadomiłam sobie, kto siedzi w komisji, to miałam niezły stres. W każdym razie koleżanka śpiewała piosenkę po angielsku zgodnie z tamtejszymi regułami. Schodząc ze sceny pomyślałam sobie, iż szkoda, by tak piękny utwór był wykonywany po angielsku. Stąd mój pomysł na tłumaczenie standardów jazzowych na język polski. Polakom jazz kojarzy się z muzyką anglojęzyczną. Niestety, jest to pewna bariera dla ludzi, którzy nie rozumieją warstwy wokalnej. I szkoda, że tak właśnie jest. Wracając z tą koleżanką z Katowic do Krakowa miałam już gotową polskojęzyczną wersję „Angel Eyes”. I od tego czasu wykonuję ją po polsku. Dlatego na płycie znalazły się dwie wersje językowe, gdyż Karen Edwards musiała wykonywać ją po angielsku.
- Dziękuję za rozmowę.