- Na nową płytę Smith & Burrows czekaliśmy aż 10 lat. Długo….
- Pamiętajmy, że Smith & Burrows to projekt poboczny zarówno dla mnie, jak i dla Andy’ego. Tak więc nigdy nie zajmował on większości czasu w naszym życiach i działalnościach muzycznych. Jednak o nagraniu następcy naszej pierwszej płyty „Funny Looking Angels” myśleliśmy już kilka lat temu. Byliśmy ze sobą w kontakcie, wymienialiśmy się pomysłami, a proces tworzenia piosenek zaczął przyspieszać jakieś 3-4 lata temu. Gotowy materiał mieliśmy już 2 lata temu i nie chcieliśmy już czekać z jego wydaniem.
- Ta płyta daje słuchaczom zastrzyk pozytywnej energii w dobie pandemii. Planowaliście ten album wydać właśnie teraz – ku pokrzepieniu serc?
- Dziękuję za tę opinię. To, że płyta ukazała się teraz, podczas pandemii, było krokiem niezamierzonym. Te piosenki nagraliśmy już w 2019 roku, kiedy o COVID nikt jeszcze nie słyszał. Zgadzam się, że to radosny album. Mam nadzieję, że da ludziom odrobinę słońca, zabawy i nadziei, ale także trochę zadumy. Ta płyta jest także dla nas czymś bardzo ważnym w tych ciężkich czasach. Bardzo byśmy chcieli ruszyć z tymi piosenkami w trasę koncertową, zaprezentować je naszym fanom, śpiewać je razem z nimi.
- Wasza pierwsza wspomniana już płyta „Funny Looking Angels” składała się przede wszystkim z coverów oraz piosenek świątecznych, choć znalazły się tam także Wasze piosenki autorskie. Tym razem cały album wypełniają wasze utwory. Czy to oznacza, że zmieniliście trochę podejście do tego projektu i z nieco zabawowego stał się on pełnoprawnym tworem?
- Niezbyt często zdarza się, że znajduje się taką bratnią duszę pod względem kompozytorskim, jaką jest dla mnie Andy. Jest on nie tylko moim przyjacielem, ale także moją drugą połową jako twórca. Na pierwszą płytę razem napisaliśmy tak udane kompozycje jak „When Thames Froze” czy „This Ain’t New Jersey”. Wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć więcej takich piosenek i nagrać kiedyś płytę z samymi autorskimi utworami Smith & Burrows. Poza tym chcieliśmy odkrywać nasze umiejętności songwriterskie. Wiesz, znakomitą część mojej kariery spędziłem na tworzeniu piosenek dla Editors i teraz chciałem poczuć to wspaniałe uczucie, gdy zapala się twórcza iskra między tobą a innym artystą, gdy możesz spróbować czegoś nowego.
- Dlaczego postanowiliście nagrać ten album aż w Nashville?
- Mieliśmy kilkanaście kompozycji z nowymi utworami w wersjach demo, które zarejestrowałem z Andym na strychu mojego domu. Gdy zaczęliśmy myśleć o ich nagraniu przypomniałem sobie o producencie Jacquire Kingu, którego poznałem w 2011 lub 2012 roku. Wiedziałem, że jest on osobą, która lubi produkować płyty brzmiące nieskomplikowanie, prosto i „do przodu”. Poza tym jest też świetnym kompozytorem, co jest ważne w produkcji muzyki. Ma na koncie świetnie produkcje między innymi dla Nory Jones, Toma Waitsa czy Kings of Leon. Zdobył też jakąś niebotyczną ilość nagród Grammy za produkcję płyt. Obaj wraz z Andym pomyśleliśmy, że to byłby dla nas idealny wybór. Na początku myśleliśmy, że będzie on dla zbyt drogi. Ale wysłaliśmy mu te demówki i wkrótce odpisał nam, że bardzo chce wyprodukować ten album. W ten sposób znaleźliśmy się w Nashville i zaczęliśmy nagrywać płytę pod jego okiem, co dla mnie i Andy’ego było nie tylko dużym przeżyciem, ale także przygodą i zabawą. Od zawsze pragnąłem tam coś nagrać.
- Ta płyta jest mocno osadzona w brytyjskim rocku alternatywnym i chamber popie – przywodzi na myśl dokonania takich twórców jak Divine Comedy, George Ezra czy Travis. Jednak jest tam jedna piosenka odbiegająca stylistycznie od pozostałych – mianowicie „Aimee Move On”. To numer, który mógłby się znaleźć na soundtracku jakiegoś francuskiego filmu z lat 60. Lub 70. ubiegłego wieku. Kim jest ta Aimee?
- To jest fikcyjna postać. Wyobraziłem sobie relację między kobietą a mężczyzną, w której oboje, pomimo, że spędzają ze sobą każdą chwilę, nie dogadują się między sobą. Ale pomimo to nie potrafią się rozstać. To była jedna z pierwszych piosenek, jakie napisaliśmy z myślą o tej płycie i jednocześnie pierwszy duży krok w kierunku świeżego spojrzenia na nasz proces komponowania muzyki. Tekst utworu jest mojego autorstwa, zaś muzykę stworzył Andy. Twoje nawiązanie do francuskiego kina bardzo mi się podoba i rzeczywiście jest w tym utworze jakiś oldschoolowy pierwiastek. Też to słyszę w tej piosence. Gdy nagraliśmy „Aimee Move On” obawialiśmy się, że zrobimy z siebie głupków, że będziemy zbyt, jakby to powiedzieć, piosenkowi, że nie będziemy cool.
- Ale ta płyta jest pełna świetnych piosenek i melodii…
- Przez ostatnich 15 lat brałem udział w komponowaniu utworów dla Editors. To jest zespół w którym panuje demokracja i każdy z muzyków jest w mniejszym lub większym stopniu zaangażowany w tworzenie muzyki. Stworzyliśmy ten mroczny i dramatyczny świat Editors. Ale gdy tworzę muzykę z Andym jestem na innej pozycji. Tu nie chodzi o tworzenie dramatycznego i mrocznego brzmienia, lecz o kreowanie melodii i nie zwracanie uwagi na atmosferę utworów. Tu nie ma miejsca na rozważania czy coś jest dobre albo złe. A więc w porównaniu z tym, co robię w Editors jest to dla mnie zupełnie odmienna sytuacja. Myślę, że dla Andy’ego również. Gdy tworzysz coś z drugą osobą, możesz osiągnąć efekty, których nie osiągnąłbyś działając indywidualnie. I chyba głównie o to chodzi w kolaboracji z innym muzykiem.
- Podobnie jak wielu Waszych fanów jestem oczarowany teledyskiem do singla "Parliament Hill". Jakie były kulisy powstania tego filmiku?
- Mieliśmy szczęście pracować z reżyserem Matem Whitecrossem, który ma na koncie klipy m.in. dla Coldplay. Znaliśmy się bardzo pobieżnie i podobnie jak w przypadku producenta Jacquire Kinga nie spodziewaliśmy się, czy będzie chciał z nami współpracować. Pomimo naszych obaw wysłalismy mu utwór "Parliament Hill" i bardzo szybko dostaliśmy od niego informację zwrotną, że bardzo chętnie nawiąże z nami współpracę. Ustalilismy, że klip oczywiście zostanie nakręcony na Parliament Hill w północnym Londynie. Jest to miejsce, w którym przez ostatnich 10 lat bardzo często przebywałem z Andym, bo mieszkaliśmy i tworzyliśmy obok, a więc znaliśmy ten obszar bardzo dobrze. Mat postanowił, że użyje w tym wideo kukiełek z lokalnego Little Angel Theater, co stworzyło taki bajkowy, wzruszający klimat. To jeden z najlepszych teledysków, jakie kiedykolwiek nakręciłem.
- A co się dzieje z Editors? Planujecie nowe nagrania? Od wydania ostatniej płyty studyjnej mijają już 3 lata. Zaś 2 lata temu wydaliście składankę „Best Of” z trzema premierowymi kompozycjami.
- Na razie nie mamy w planach nagrań nowych utworów. W trakcie lockdownu praktycznie w ogóle się nie widywaliśmy, ale w przyszłości będziemy chcieli zająć się pomysłami, nad którymi ostatnio pracowałem. Na szczęście zdołaliśmy wydać w 2019 roku tę wspomnianą przez ciebie kompilację „Black Gold” i zagrać trasę promującą to wydawnictwo (TUTAJ nasz wywiad z Editors na temat "Black Gold"). Uznaliśmy wtedy, że zrobimy sobie przerwę i za jakiś czas wrócimy z naładowanymi bateriami, gotowi by otworzyć nowy trzeci już rozdział w historii Editors. Tak więc na pewno w przyszłości nasi fani doczekają się nowych nagrań. Nie potrafię jednak teraz powiedzieć, kiedy to się stanie. Teraz trudno cokolwiek przewidzieć.
- Dziękuję za wywiad.
Foto: PIAS Poland