- Jakie są Twoje pierwsze skojarzenia, gdy słyszysz nazwę Thin Lizzy?
- Przede wszystkim przed oczami staje mi Phil (Lynott – oryginalny, zmarły w 1986 roku wokalista zespołu – przyp.GS). To, jak wyglądał, jak śpiewał. Ukazuje mi się także Scott (Gorham – gitarzysta zespołu – przyp.GS), a w mojej głowie pojawiają się dźwięki wspaniałych, rockandrollowych klasyków, jakie nagrało Thin Lizzy przez te wszystkie lata istnienia.
- Pamiętasz dzień, gdy dostałeś propozycję dołączenia do Thin Lizzy?
- Nigdy go nie zapomnę (śmiech). Zostałem poinformowany przez mego przyjaciela, że dostanę telefon w sprawie angażu do Thin Lizzy. Pomyślałem sobie: „Nie, na pewno nie wybiorą mnie. To niemożliwe”. I wtedy zadzwonił Scott. Zaczął mnie pytać: jak samopoczucie, jak żona, jak się czuję. A ja sobie myślałem: „Cholera, człowieku, zapytaj mnie w końcu o to!” (śmiech). On w końcu powiedział: „Wiesz, reaktywujemy zespół…”, a ja mu na to od razu: „Tak, wchodzę w to!” (śmiech). Do tej pory nie mogę w to uwierzyć.
- Dlaczego postanowiliście zakończyć działalność Thin Lizzy i założyć Black Star Riders?
- W pewnym momencie doszliśmy do miejsca, w którym mieliśmy za sobą blisko trzy lata nieustannego koncertowania. Wszystko było OK. Jednak w pewnym momencie poczuliśmy, że musimy zrobić coś zupełnie nowego, pod inną, zmienioną nazwą. Zaczęliśmy nagrywać nowy materiał, który, gdyby się ukazał pod szyldem Thin Lizzy, byłby pierwszym albumem tego zespołu od śmierci Phila. Wyczułem, że dla Scotta i Briana (Downeya – perkusisty Thin Lizzy-przyp.GS) byłby to jednak jeden krok za daleko. Zresztą ja także uważałem, że wydanie tej płyty pod szyldem Thin Lizzy nie byłoby właściwe. Więc gdy Scott i Brian przyszli do mnie i powiedzieli mi, że chcą nagrać płytę pod nowym szyldem, odpowiedziałem im, że cieszę się z ich decyzji, gdyż myślałem o tym samym. Wiesz, zespół reaktywował się kilka razy po śmierci Phila z szacunku dla jego dziedzictwa. Sytuacja wyglądałaby w moich oczach inaczej, gdyby nowa płyta, z nowym wokalistą, powstała 2-3 lata po śmierci Phila. Jednak 30 lat od wydania „Thunder & Lightning” (ostatnia płyta Thin Lizzy z 1983 roku – przyp.GS) to zbyt duża przerwa. To była główna przyczyna. Ale w pewnym momencie Brian poinformował nas, że nie jest gotów na ponowny wyjazd na trwającą kilka miesięcy trasę koncertową i że chce spędzić więcej czasu z rodziną. Jakiś czas później podobną decyzję podjął klawiszowiec Darren Wharton. Rozstaliśmy się w zgodzie i postanowiliśmy działać dalej w czterech. Dołączył do nas perkusista Jimmy DeGrasso znany chociażby z F5 i Dokken. Musieliśmy tylko wymyśleć nazwę dla nowego zespołu…
- I Ty ją wybrałeś…
- Tak, to ja jestem winny (śmiech). To było ciężkie zadanie, gdyż obecnie wszystkie możliwe nazwy są już wykorzystane. A my chcieliśmy, by była to nazwa nie tylko oryginalna, ale także kojarząca się z gangiem i Dzikim Zachodem. Podobnie jak moi koledzy z zespołu, jestem fanem serialu „Tombstone”. Jest tam gang, który nosi nazwę Black Star. Potrzebowaliśmy jeszcze słowa kojarzącego się z Dzikim Zachodem. Przypadek sprawił, że obejrzałem jakiś film dokumentalny o działalności amerykańskich bombowców w czasie II wojny światowej. Na kadłubie jednej z maszyn był napis „Black Star Riders”. To było to, czego szukałem.
- Na płycie znalazło się 11 kompozycji, a sesje nagraniowe zaczęliście w styczniu. Mamy początek kwietnia, a album jest już gotowy. Zakładam, że większość tych utworów powstała jeszcze w ubiegłym roku, gdy działaliście jako Thin Lizzy.
- Tak, oczywiście. Przynajmniej siedem piosenek zostało napisanych jeszcze z Brianem i Darrenem. W sumie nagraliśmy dwanaście kompozycji w dwanaście dni.
- Niektóre z tych utworów, jak na przykład „Bound For Glory” czy „Someday Salvation” brzmią jak klasyczne Thin Lizzy…
- Nie możemy udawać, że nie znamy swoich muzycznych korzeni. W tych utworach, które wymieniłeś, można usłyszeć charakterystyczne brzmienie gitary Scotta, który był muzykiem Thin Lizzy przez ponad 40 lat. Ja byłem wokalistą tego zespołu przez 3 lata, basista Marco Mendoza i gitarzysta Damon Johnson również mają kilkuletni staż w tym zespole. Jesteśmy więc, w pewnym sensie, pod wpływem samych siebie (śmiech). Oczywiście, nagrywając „All Hell Breaks Loose” staraliśmy się zachować balans pomiędzy starym brzmieniem Thin Lizzy a nowoczesnością i świeżością.
- Czy Thin Lizzy definitywnie zakończyło działalność?
- Nie, na pewno będą kiedyś pojedyncze występy na przykład na festiwalach, ale raczej wykluczam trasy koncertowe i nowe albumy.
- Śledzę od lat Twoją działalność muzyczną i wiem o Twojej miłości do gry na gitarze akustycznej. Brakuje mi brzmienia tego instrumentu na „All Hell Breaks Loose”…
- Rzeczywiście tak jest. Gitarę akustyczną słychać jedynie w kompozycji „Kingdom Of The Lost”. Wiesz, „All Hell Breaks Loose” zostało skomponowane za pomocą gitar elektrycznych i chcieliśmy dać na naszej płycie porządnego kopa. Nawet w spokojniejszych kompozycjach chcieliśmy, by muzyka brzmiała rockowo i brudno. Ale nie jest wykluczone, że na drugiej płycie znajdą się utwory akustyczne. Chcę tego.
- Ty byłeś odpowiedzialny za teksty na tej płycie. Skąd brałeś inspiracje do ich napisania?
- Z życia, z obserwacji otaczającego mnie świata, moich przyjaciół. Wykorzystałem moje wspomnienia sytuacji, jakie mi się kiedyś przytrafiły. Wspominam w tych tekstach moją rodzinną Irlandię, wspominam Amerykę, miejsca, w których dorastałem. Po prostu: są to moje historie lub historie, które mi opowiedziano.
- To o czym mówisz, kojarzy mi się z tekstami Justina Sullivana z New Model Army. Mało kto w Polsce pamięta, że w 1987 roku wystąpiłeś z tym zespołem w Warszawie.
- Masz rację. Byłem w New Model Army tylko przez rok, ale dzięki Justinowi nauczyłem się więcej niż kiedykolwiek później. Także jeśli chodzi o pisanie tekstów piosenek. Dla mnie Justin jest wspaniałym piosenkarzem i uwielbiam historie, które zawiera w swych tekstach. Uważam go za równie wspaniałego tekściarza co Bruce Springsteen, Joe Strummer, Bob Dylan czy Phil Lynott. Zawsze będę ich kochał.
- Jakie są Twoje nadzieje związane z Black Star Riders?
- Mam nadzieję, że wszyscy fani Thin Lizzy polubią nasz nowy zespół i będą się cieszyli płytą i naszymi koncertami. To zespół stworzony także dla nich. Mam nadzieję, że Black Star Riders będą grać wiele koncertów na całym świecie i wydadzą jeszcze wiele płyt.
- Graliście już jakieś koncerty jako Black Star Riders?
- Jeszcze nie. Pierwszy koncert zagramy 1 czerwca w Niemczech. Niewykluczone, że przed tym zagramy kilka mniejszych koncertów klubowych na rozgrzewkę. Podczas występów będziemy grali także sztandarowe utwory Thin Lizzy. I wszystko wskazuje na to, że w tym roku zagramy w Polsce.
- A teraz pytanie z innej beczki: nadal wspierasz klub piłkarski Glentoran Belfast?
- Oczywiście (śmiech). Kilka dni temu udało mi się wyrwać do Belfastu na mecz z Crusaders. Glentoran przegrywał 0:3 po 15 minutach meczu, udało się nam doprowadzić do remisu, ale w końcu przegraliśmy 4:5. Kocham ten zespół i zawsze będę im kibicował.
- A co się dzieje z The Almighty?
- W tym roku mija 25 lat od powstania grupy. Universal planuje wydać reedycje płyt The Almighty z bonusowymi, niepublikowanymi utworami. Rozmawiałem z moimi kolegami z tego zespołu i chcemy, aby te płyty trafiły do sklepów. Problem polega na tym, że jestem teraz bardzo zajęty działalnością w Black Star Riders. Ale na pewno znajdę czas, by zająć się The Almighty. Tym bardziej, że mamy też sporo materiału, który czeka na nagranie i wydanie. Ale w tej chwili moim priorytetem jest Black Star Riders.
- Dziękuję za rozmowę.
Drugi krążek studyjny spadkobierców grupy Thin Lizzy.
Debiutancka płyta grupy Black Star Riders powstałej na gruzach Thin Lizzy.