- Skąd pomysł na taką a nie inną formę uczczenia 35 rocznicy ukazania się Pani debiutanckiego albumu „Dziękuję, nie tańczę”.
- Dostałam propozycję od Songwriters Festival w Opolu, który odbywa się równolegle z Festiwalem Polskiej Piosenki. Zaproponowano mi, abym zagrała tę płytę określaną jako „kultową” z zespołem – na żywo. Początkowo odmówiłam, bo stwierdziłem, że ten materiał jest w znacznej części nie do zagrania. Do tej pory wykonywałam na żywo tylko trzy piosenki z tej płyty czyli: „Stan Pogody”, „Diamentowy Kolczyk” i „Hej, Man!”. Reszty utworów nie wykonywałam na koncertach, bo raz: były trudne do zagrania, a dwa: nie widziałam możliwości wykonania ich tak, by ich barwa przypominała tę z oryginalnych nagrań. Jednak ta propozycja spłynęła drugi raz, potem trzeci raz, aż w końcu mój menadżer powiedział, że oni tak się „napalili” na ten projekt, że chcą mnie za wszelką cenę namówić. Porozmawiałam więc z muzykami, zrobiliśmy próby i podjęłam decyzję, że zagramy. Powstały tak fajne wersje, że powiedziałam do nich, że warto byłoby to zarejestrować, bo taka okazja zdarza się tylko raz na 35 lat. Próbowaliśmy nagrać to w trakcie tego koncertu razem z publicznością, ale coś tam się brzmieniowo nie zgadzało i nic z tego nie wyszło. A więc, aby się ten pomysł nie zmarnował zorganizowałam tę „live sesję” czyli nagranie na żywo w studiu z obrazem.
- A nie było planów, aby jeszcze raz nagrać studyjną wersję tej płyty na przykład z wykorzystaniem oryginalnych ‘śladów’?
- Oryginalne wersje ścieżek nie zachowały się, a nawet gdyby istniały to na pewno byłyby w tak słabym stanie technicznym, że nie byłoby to możliwe. Bardzo ubolewam, że nie posiadam tych wszystkich śladów. Nie byłam wtedy producentką, tym zajmowała się wytwórnia płytowa. Pamiętajmy, że to były czasy PRL-u, gdy praktycznie nie było własności prywatnej i tak naprawdę nikt nie produkował sam nagrań. Były one albo państwowe albo produkowane przez państwowe firmy. Więc ja w sumie nie mam żadnych praw do tych nagrań. Nie posiadam też tych oryginalnych taśm, więc nie można było nawet zrobić remasteringu. Na końcu płyty jest współczesny remix „Stanu Pogody”, w którym musiałam zaśpiewać na nowo, bo nie ma nigdzie zachowanych „śladów” z moimi wokalami sprzed 35 lat.
- Jak wyglądał proces aranżowania na nowo tych utworów? Kto tym wszystkim kierował?
- Istotną rolę odegrał Tomek Kałwak, który zajął się aranżacjami oraz odkrył te wszystkie „barwy” i zaimplementował je do tego brzmienia. Ci muzycy grają nowocześnie, funkowo, ale nie „ejtisowo”. Te stare „barwy” nas rozśmieszały, ale postanowiliśmy je z premedytacją zachować, aby wyrazić szacunek dla tamtych czasów. Niektóre utwory na tej płycie brzmią niemal tak samo jak stare wersje.
- Ale niektóre utwory z 1986 roku mają taki funkowy beat, chociażby „Hej, Man!”…
- Tak, to prawda.
- Wspomniała Pani o kultowym statusie tego albumu. Jak się Pani wydaje: skąd takie uwielbienie dla tej płyty?
- Wtedy ten album była dużym powiewem nowoczesności. Była to chyba pierwsza polska płyta zrobiona w całości na komputerze Atari. Pamiętam, że muzycy, którzy wtedy słuchali tego materiału nie mogli zrozumieć, że można tak to zagrać. Nie mogli zrozumieć, że te dźwięki zostały wygenerowane przez komputer (śmiech). Poza tym wydaje mi się, że ważny był też dobór osób, które tę płytę stworzyły. Wtedy były początkującymi artystami, a teraz są cenionymi twórcami czyli: Jacek Cygan, Krzesimir Dębski, realizator dźwięku Rafał Paczkowski, który miał ogromy wpływ na brzmienie nagrań. Dopiero niedawno zauważyłem, że asystentem przy nagraniach był młody Leszek Kamiński. Nie zapomnijmy o muzykach: Marku Blizińskim, Krzysztofie Przbyłowiczu, Krzysztofie Ścierańskim, Marcinie „Samba” Otrębskim. Okładkę płyty zaprojektował Andrzej Pągowski.
- Znana fotografka Lidia Popiel zrobiła zdjęcia…
- …a także cała stylizację. Miałyśmy sześć rzeczy, a ona zrobiła osiem stylizacji (śmiech).
- Do dziś wrażenie robią teksty piosenek. Niektóre są aktualne do dziś…
- Teksty są publicystyczne. Wers „gonić zachód” z utworu „Video dotyk” była próbą zaprzeczenia, że żyjemy w szarym komunizmie. Utwór „Diamentowy kolczyk” opowiada o tym, że ta dziewczyna nie chce słuchać propagandy w telewizji, czego dziś znowu doświadczamy, ale chce być kobietą i zajmować się błyskotkami (śmiech). W tej samej piosence śpiewam „banki nie chcą, skąd ten tłok”. Jest to fragment nawiązujący do ówczesnej amnestii dla posiadaczy dolarów. Można je było wtedy legalnie zgłosić. Każdy wtedy miał jakieś oszczędności walutowe w „skarpetach”. I nagle się okazało, że ci biedni ludzie w tym szarym kraju mają tyle oszczędności walutowych, że nawet banki już ich nie chcą przyjmować. Warto wspomnieć również o utworze „Dziękuję, nie tańczę” traktującym o robieniu kariery przez łóżko. Jakże modny temat opowiadający o tym, że w społeczeństwie patriarchalnym kobiety chcą być jednak docenione jako posiadaczki pewnych umiejętności zawodowych, a nie tylko urody czy seksapilu.
- W minionym roku wydała Pani studyjny album „Jestem Taka Sama”, który był także wydarzeniem rocznicowym związanym z 35-leciem Pani działalności artystycznej. Czy te dwa wydawnictwa można uznać za zakończenie jednego etapu w Pani karierze i rozpoczęcie nowego?
- Myślę, że tak. Planowałam jeszcze na to 35-lecie zrobić płytę symfoniczną, ale to się nie udało. Może uda w przyszłości. Mam pomysły na nowe płyty i chciałabym móc je zrealizować. Może się okazać, że to będzie nowy etap w moim brzmieniu.
- Dziękuję za rozmowę.
Foto: Zuza Krajewska
Nowa taneczna wersja kultowego hitu Anny Jurksztowicz.
Utwór „Wiosennie” to już czwarty singel promujący ostatnią płytę artystki "Jestem Taka Sama" z 2020 roku.
Anna Jurksztowicz zapowiedziała na początek września premierę nowego albumu.