- Twój nowy album „Everything Is Going To Be Alright” jest następcą wydanej w 2018 roku płyty „The Lonelinest Girl”. 4 lata to bardzo dużo na współczesnym rynku muzycznym. Jak ta przerwa wpłynęła na proces komponowania i nagrywania nowego albumu?
- Myślę, że w ogóle o tym nie myślałam. Po prostu zaczęłam pisać nowe piosenki, gdy poczułam, że jestem już na to gotowa. Natomiast duży wpływ na cały ten proces miała pandemia, przez którą nie mogłam tak łatwo współpracować z innymi osobami osobiście, twarzą w twarz. Materiał powstawał podczas trzech długich lockdównów w Auckland na Nowej Zelandii. Mój zespół dał jakoś radę zebrać się w studiu nagraniowym pod koniec procesu powstawania tego materiału i wspólnie nagraliśmy na żywo utwór „The Forest”. Wkrótce potem wszyscy zaczęliśmy chorować na Covid.
- Nowa płyta jest określana jako „album o załamaniu nerwowym”. Możesz wyjaśnić tę kwestię?
- Skomponowałam pierwsze dwie lub trzy piosenki tuż przed lub w czasie, gdy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale miałam mieć poważne problemy ze zdrowiem psychicznym. Dlatego zrobiłam kilka lat przerwy po wydaniu poprzedniej płyty „The Lonelinest Girl”. Gdy poczułam się lepiej wznowiłam pracę w punkcie, w którym ją zawiesiłam i skończyłam stare wersje demo piosenek: „Everything Is Going To Be Alright part 1”, „The Forest”, „In Heaven”. Następnie zaczęłam komponować nowe utwory. Chciałam tworzyć piosenki z pozytywnym przesłaniem, które miały być czymś w rodzaju „samopomocy”. Myślałam też o tym, by były to fajne piosenki dla moich fanów do słuchania w czasie, gdy świat zaczął zamieniać się w totalny syf.
- Piosenki, które trafiły na nową płytę są bardziej rockowe (np. “Love is More”, “The Forest”, “We Kick Around”, “I Don’t Know You”) niż Twoje poprzednie dokonania. To był celowy zwrot w Twojej stylistyce?
- Rzeczywiście, w pewnym momencie zapragnęłam, aby moja muzyka zawierała więcej organicznych instrumentów, jak na przykład gitary. Zainspirowało mnie moje koncertowe brzmienie, które zazwyczaj jest inne niż moje studyjne wcielenie. Moim głównym celem było skierowanie energii i emocji, ale nie w jakiś konkretny sposób.
- Na „Everything Is Going…” znalazł się między innymi cover „In Heaven” znanego z filmu „Głowa do wycierania” Davida Lyncha z 1977 roku. Dlaczego wybrałaś ten akurat utwór?
- Nie jestem pewna (śmiech). Myślę, że dlatego, iż nie jest to pełna kompozycja, więc fajnie było się nią pobawić i przedłużyć ją. Nawet zuchwale dodałam więcej tekstu.
- Nie jest to jedyny cover jaki masz w dorobku. W 2016 roku nagrałaś płytę „Aftertouch”, która była zbiorem coverów w Twoim wykonaniu. Trafiły tam m.in. nowe wersje piosenek z repertuarów takich artystów jak m.in.: Interpol, Nirvana, The Beatles, Marianne Faithfull. Według jakiego klucza dokonałaś wyboru?
- Generalnie były to piosenki artystów, którzy coś dla mnie znaczyli, gdy osiągałam pewien wiek. Tak więc mogę powiedzieć, że nagrałam swoją wersję muzyki, która z czasem zainspirowała moją działalność kompozytorską.
- Jesteś artystką i producentką DIY. Jakie według Ciebie są plusy i minusy bycia samowystarczalną?
- Na pewno plusem jest to, że można niewielkim kosztem tworzyć wyjątkową muzykę i prezentować ją fanom swoimi kanałami. Minusem jest to, że wszystkie procesy twórcze i produkcyjne trwają dłużej. Oczywiście, to może być dobrą rzeczą, ale tylko wtedy gdy tworzysz coś wartościowego. Ważna jest kooperacja z muzykami, którzy ci w tym pomogą.
- Ważnym elementem Twojego wizerunku artystycznego są bardzo pomysłowe teledyski. Kto jest ich pomysłodawcą i reżyserem?
- Zależy które teledyski? Sama tworzę sporo chaotycznych klipów i myślę, że bez problemu można zorientować się, o których mówię (śmiech). Przy teledyskach z mojej drugiej płyty pracowałam z nowozelandzkim reżyserem Simonem Wardem i są one utrzymane w stylistyce retro futurystycznej („We’re So Lost”, „Is It All Ok”, „No Church on Sunday”, „Frack”, „Caution Repetitive”).
- Nie jest tajemnicą, że jesteś zafascynowana muzyką z lat 60-tych. Co tak Cię pociąga w tamtym okresie?
- Wtedy powstało wiele prostych, lecz wspaniale skomponowanych piosenek pop. Dużo w nich melodii i aranżacji, w których zaczęły się pojawiać elementy orkiestrowe. Mam tu na myśli twórczość takich artystów jak chociażby: Phil Spector czy The Beach Boys i ich album „Pet Sounds”.
- Można powiedzieć, że Twoja muzyka ewoluuje z każdym kolejnym albumem. Jak sobie wyobrażasz muzykę Princess Chelsea za 10 lat?
- Nie jestem pewna, ale może pójdę w stronę muzyki klasycznej lub eksperymentalnego ambientu?
- Dziękuję za rozmowę.
Foto: Lil' Chief Records
Jedna z najpopularniejszych nowozelandzkich wokalistek zawita 4 października do warszawskiej Hydrozagadki.