Blonde Redhead

Amedeo PaceGrzegorz Szklarek
Amerykańska grupa Blonde Redhead wystąpi 16 marca w warszawskim klubie Proxima. Będzie to drugi koncert tego zespołu w naszym kraju. Z tej okazji wywiadu udzielił nam gitarzysta i wokalista Amedeo Pace.

- Wasz ostatni album ukazał się w 2014 roku. Czy macie w zanadrzu nowe kompozycje lub planujecie wydać wydawnictwo z premierowym materiałem?

- Tak, 3 marca ukaże się nowa ep-ka Blonde Redhead zatytułowana „3 O’Clock”. Znajdą się na niej cztery premierowe kompozycje, które także będziemy grać na naszej nadchodzącej europejskiej trasie koncertowej.

- Czy ta ep-ka jest zapowiedzią nowego albumu Blonde Redhead?

- Tak, ale nie potrafię w tej chwili powiedzieć nic więcej na ten temat.  

- We wrześniu ubiegłego roku ukazał się box „Masculin Feminin” z nagraniami z dwóch pierwszych płyt Blonde Redhead. Dlaczego tylko z tych dwóch wydawnictw?

- Zgłosił się do label The Numero Group zajmujący się wydawaniem kompilacji z już istniejących nagrań oraz płyt. Nalegali na wydanie składanki, na której znalazłyby się dwie pierwsze płyty czyli „Blonde Redhead” oraz „La Mia Vita Violenta”. Oba albumy trafiły do sprzedaży w 1995 roku nakładem Smells Like Records. Zgodziliśmy się, choć nie czuliśmy specjalnego entuzjazmu. Nie lubimy cofać się w przeszłość.

- W Blonde Redhead współpracujesz ze swoim bratem Simone oraz wokalistką Kazu Makino. Jak Ci się pracuje z członkiem Twojej najbliższej rodziny?

- Wiesz, współpracuję z Simone od wielu, wielu lat. Zaczęliśmy grać razem gdy byliśmy dziećmi, tak więc jesteśmy do siebie przyzwyczajeni. Ale jak to w rodzinie bywa, czasem nasza współpraca układa się idealnie, a czasem wręcz przeciwnie i nie możemy ze sobą wytrzymać w tym samym pomieszczeniu. Ale nasza miłość do muzyki jednak przeważa i nadal ze sobą gramy (śmiech).

- Ty i Simone studiowaliście jazz w Bostonie, a Kazu jako dziecko uczyła się gry na fortepianie. Bardzo rzadko się zdarza, by muzycy zespołu grającego rock alternatywny byli tak wykształceni muzycznie…

- Ja i Simone przeprowadziliśmy się z Montrealu, w którym dorastaliśmy do Bostonu, aby studiować muzykę jazzową. Bardzo na tym zależało naszym rodzicom, ale my nie uważaliśmy muzyki jazzowej za coś, na czym nam specjalnie zależy. Ale nie żałuję, że tam studiowaliśmy, gdyż zajęcia były w znacznej części poświęcone trenowaniu słuchu i rytmu, co bardzo nam się przydaje w tworzeniu muzyki Blonde Redhead. Z kolei Kazu rzeczywiście uczyła się grać na fortepianie, gdy była małą dziewczynką, ale później porzuciła grę na tym instrumencie i zaczęła grać bluesa. Po przeprowadzce do Nowego Jorku studiowała sztuki artystyczne, poznała nas i tak powstało Blonde Redhead.

- Jak najczęściej powstają piosenki Blonde Redhead?

- Najczęściej to ja jako gitarzysta zaczynam proces tworzenia nowych kompozycji. Następnie przyłącza się do mnie Kazu i razem rozwijamy pomysły. Na końcu dołącza do nas Simone, dodaje partie perkusji i już w trójkę dopracowujemy całość kompozycji. Tworzymy aranże piosenek i tak dalej.

- Preferujecie długą pracę w studio nagraniowym czy jednak wolicie wejść do studia, szybko zarejestrować nowym materiał i zakończyć sesje nagraniowe?

- Ten czas zmienia się z każdą kolejną płytą Blonde Redhead. Nasz pierwszy album został nagrany w ciągu kilku dni, kolejny już w kilkanaście, następny około 2 tygodnie. Jednak miesiąc to maksimum, które jest nam potrzebne do zarejestrowania nowej płyty.

- Nadal mieszkasz w Nowym Jorku?

- Tak.

- Jak to miasto wpływa na Ciebie jako twórcę muzyki?

- Uważam, że jest to trudne miasto, jeśli chcesz znaleźć swoją przestrzeń życiową i tworzyć muzykę w spokoju. Jest tak, gdyż wszyscy poświęcają dużo czasu na przeżycie w Nowym Jorku. Dla artystów jest to bardzo drogie miasto. Poza tym będąc muzykiem w Nowym Jorku, zwłaszcza muzykiem zespołu alternatywnego, ciągle musisz walczyć z problemami logistycznymi. Miejsca na próby są ciągle zamykane bądź zamieniane na przykład na apartamenty. Są nieustanne problemy z parkowaniem samochodu, którym przewozisz sprzęt. Oczywiście, z czasem się do tych trudności adaptujesz, ale jednak wciąż musisz się z nimi zmagać. A potem jedziemy z koncertami do mniejszych miejscowości i widzimy różnice. Jest tam o wiele łatwiej i przyjemniej.

- Ale Nowy Jork dał Wam możliwość poznania znanych muzyków, którzy Wam pomogli. Mam tu na myśli chociażby byłego perkusistę Sonic Youth - Steve’a Shelleya, który wydał Wasze dwa pierwsze albumy w założonej przez siebie wytwórni Smells Like Records. Jak wspominasz współpracę z nim?

- Współpraca z nim cechowała się przede wszystkim spokojem. Nie było na nas żadnego ciśnienia, abyśmy cokolwiek robili jak najszybciej. Steve miał swoje wizje, jak powinniśmy brzmieć, ale do niczego nas nie zmuszał. Jedynie przekazywał nam pewne wskazówki i pozwalał nam nagrywać to, na co mieliśmy ochotę.

- Po wydaniu w 2000 roku albumu „Melody Of Certain Damaged Lemons” mieliście czteroletnią przerwę w wydawaniu płyt, po czym wróciliście z wydanym w 2004 roku krążkiem „Misery Is A Butterfly”. Był to jednocześnie początek Waszej współpracy z legendarną wytwórnią 4AD, dla której nagraliście trzy płyty. Jak wspominasz tę kooperację?

- Bardzo miło. Nie mogliśmy trafić lepiej w tamtym okresie naszej działalności. Był to krok naprzód we właściwym kierunku w muzycznym rozwoju Blonde Redhead. Jak wspomniałeś, w tamtym czasie nasza muzyka poszła w stronę muzyki shoegaze oraz dream pop i wybór 4AD był jak najbardziej naturalny. Wydaliśmy dla nich trzy albumy, które uważam za jedne z najlepszych w naszej dyskografii czyli „Misery Is A Butterfly”, „21” oraz „Penny Sparkle”.

- W mojej ocenie muzyka Blonde Redhead ma bardzo filmowy klimat. Jak sobie wyobrażasz idealny film z muzyką Twojego zespołu?

- Hm, bardzo trudne pytanie (zapada długa cisza). Na pewno nie byłby to film akcji, ani komedia….Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, gdyż nigdy się nad tym nie zastanawiałem…

- Dla mnie Wasza muzyka idealnie pasowałaby do włoskich bądź francuskich filmów z lat 50 i 60 ubiegłego wieku…

- Bardzo lubię muzykę z francuskich filmów z tamtego okresu i mam kilka ulubionych piosenek do których zawsze wracam. Ale trudno byłoby nam nawiązać w naszej twórczości do muzyki z lat 50 i 60. gdyż trudno jest powtórzyć coś, co już zostało nagrane w tamtym czasie. Musielibyśmy żyć w tamtych latach, aby poczuć tamten klimat. Bez tego jest to niemożliwe.

- W Waszej dyskografii brakuje według mnie koncertowego DVD…

- Myśleliśmy kilkukrotnie o wydanie DVD, między innymi przy okazji trasy promującej album „Misery Is A Butterfly”, ale nigdy tego nie zrealizowaliśmy. Na pewno takie wydawnictwo kiedyś powstanie i myślę, że stanie się to już w niedalekiej przyszłości. Tym bardziej, że bardzo lubimy grać koncerty.

- Dziękuję za rozmowę. 

Blonde Redhead wystąpi 16 marca w warszawskim klubie Proxima. TUTAJ więcej informacji na temat tego koncertu. 

Polityka prywatnościWebsite by p3a

Używamy plików cookie

Ta strona używa plików cookie - zarówno własnych, jak i od zewnętrznych dostawców, w celu personalizacji treści i analizy ruchu. Więcej o plikach cookie