- Po wydaniu pierwszej płyty The Joy Formidable zatytułowanej „Big Roar” Wasz basista Rhydian powiedział, że była ona „zapisem bitwy pomiędzy wiecznym optymizmem a depresją maniakalną”. Czy podobna bitwa ma miejsce na Waszej nowej płycie „Wolf’s Law”?
- Myślę, że nie. Myślę, że „Wolf’s Law” jest krokiem w stronę „wiecznego optymizmu”. To płyta, która opowiada o rozpoczynaniu czegoś od początku, o odbudowywaniu zniszczonych relacji międzyludzkich.. Teksty na „Wolf’s Law” mówią dużo o związkach między dwojgiem ludzi. Kiedyś coś popsuli, zakończyli, ale teraz pojawia się szansa na naprawienie tego, na wzajemne odkupienie win. Jeśli więc używamy terminologii użytej przez naszego basistę, to jest to znakomita płyta dla osób, które potrzebują dużej dawki optymizmu. Wszyscy psychoterapeuci byliby z nas dumni (śmiech).
- To Wasz drugi album, a panuje opinia, że właśnie następca debiutu jest najtrudniejszy do nagrania. Jak to było z Wami?
- Wiesz, ta opinia o „syndromie drugiej płyty” jest naszym zdaniem wymyślona przez media. Dziennikarze bardzo często czekają na to, by zespół, który nagrał dobrze przyjęty debiutancki krążek potknął się na drugiej płycie. Wtedy można mu dołożyć. Kompletnie nie czuliśmy jakiegokolwiek ciśnienia związanego z nagrywaniem „Wolf’s Law”. Większość materiału została napisana podczas trasy koncertowej trwającej 18 miesięcy, mieliśmy dużo energii i zapału do pracy. Najpierw zaczęliśmy pracować w Londynie, potem ruszyliśmy w tournee, po czym znowu kontynuowaliśmy przerwane sesje nagraniowe.
- A kontynuowaliście je w dość niezwykłym miejscu, a mianowicie w drewnianej chacie położonej z dala od ludzi niedaleko Portland w stanie Maine. Czemu właśnie tam?
- Stało się to właściwie przez przypadek. Byliśmy na trasie promującej pierwszą płytę i po koncercie w tamtej okolicy mieliśmy tydzień wolnego przed kolejnym etapem tournee. Pojechaliśmy więc pozwiedzać trochę najbliższą okolicę Portland i znaleźliśmy się nagle w tej cudownej okolicy, w której znajdował się ten domek. Pamiętaj, że pochodzimy z Walii i jesteśmy przyzwyczajeni do wiejskiego, górzystego krajobrazu. Działa on na nas twórczo. I myślę, że bardzo dobrze się stało, że tam trafiliśmy. Było tam tak spokojnie i przepięknie. W styczniu, gdy tam pracowaliśmy, leżały tam 3 metry śniegu! Wokół nie było żadnych ludzi, tylko zwierzęta i my! Mogliśmy się skupić tylko i wyłącznie na nagrywaniu.
- Mieliście tam Internet bądź telewizję?
- Kompletnie nic. Nie było wi-fi, sygnału telefonicznego, telewizji. Było zajebiście (śmiech). Wiesz, gdy jedziesz na trasę koncertową, gdzie cały czas masz wokół siebie hałas i pęd, próby, wywiady, występy, noclegi w autobusie, marzysz o 10 minutach ciszy. A tutaj nagle miałam jej kilka tygodni. Do tego do naszej chatki przychodziły przeróżne zwierzęta. W nocy słyszeliśmy wycie wilków, każdego dnia o 6 rano przychodziła do nas samica dydelfa ze swoimi dziećmi i spędzała cały dzień na kanapie w naszym domku. Było to takie urocze.
- A propos zwierząt: skąd wzięliście tytuł „Wolf’s Law”?
- Z tym związana jest pewna gra słów. „Wolff’s Law” to prawo medyczne wymyślone przez niemieckiego badacza Juliusa Wolffa, które mówi, że kość u zdrowego człowieka lub zwierzęcia ma zdolność przystosowywania się do obciążeń. Dla mnie to określenie miało symboliczne znaczenie. W ostatnich dwóch latach stałam się osobą silniejszą, bardziej wytrzymałą na trudy życia. Tak jak ta kość stałam się wytrzymała na obciążenia. Ale też tytuł ten ma inne, bardziej poetyckie wytłumaczenie. Podczas nagrywania „ Wolf’s Law” zafascynowaliśmy się wilkami, które wielokrotnie widzieliśmy w okolicach naszej chatki-studnia nagraniowego. Wilki stały się dla nas symbolami natury. Ale jednocześnie podoba się nam dwuznaczność, z jaką odbierany jest wilk w różnych kulturach. Czasem jest on groźnym, budzącym grozę drapieżnikiem, a kiedy indziej – współczującym i pomagającym zwierzęciem. I tak właśnie jest z naturą. Jest ona metaforą wszystkiego, co nas otacza: harmonii, okrucieństwa, równowagi, sposobu w jaki żyjemy.
- W książeczce dołączonej do płyty i na jej okładce znalazły się przepiękne obrazy o tematyce zwierzęcej. Skąd je wzięliście?
- Gdy byliśmy na wspomnianej już trasie koncertowej po Stanach Zjednoczonych, poznaliśmy w Nowym Jorku malarza Martina Wittfootha, który właśnie był w połowie pracy nad nową kolekcją obrazów, która będzie miała swoją premierę w tym roku. W każdym razie bardzo się nam spodobały jego prace i symbolika w nich zawarta. Martin używa w swych obrazach elementów świata naturalnego jako metafor. Jest on klasycznie wykształconym malarzem, ale przekazującym swe wizje w bardzo nowoczesny sposób. Uznałam to za naturalne spotkanie podobnych umysłów artystycznych. Zaczęliśmy więc współpracę i Martin namalował dla nas tych pięć obrazów, które znalazły się w książeczce dołączonej do płyty. Zawsze chcieliśmy, by teksty naszych piosenek czy muzyka, którą nagrywamy, miała swoje odbicie w warstwie wizualnej naszych płyt. Chcemy by była to całość. I w przypadku „Wolf’s Law” jesteśmy w tej kwestii bardzo zadowoleni.
- Która z piosenek na „Wolf’s Law” jest Ci najbliższa?
- Hm, ciężki pytanie. Pod względem emocjonalnym na pewno zamykający płytę utwór „The Turnaround”. Jest to kompozycja, która nagrałam jako hołd dla mojego Dziadka. Był on ciężko pracującym całe życie robotnikiem, kochającym swoją rodzinę. Zmarł w styczniu ubiegłego roku, gdy ponownie zaczynaliśmy prace nad płytą w tej chatce w okolicach Portland. Także jest to dla mnie szczególny utwór z powodów osobistych. Natomiast w warstwie muzycznej uwielbiam całą album. Jak już wspomniałam na początku naszej rozmowy, ta płyta jest pełna pozytywnej energii, jaka z nas biła, gdy zaczynaliśmy nad nią pracować. I ta energia aż nas roznosi, gdy słuchamy tego krążka. To świetny, rockowy album.
- Dziękuję za rozmowę.
- Ja także dziękuję i do zobaczenia wkrótce w Polsce.
Oficjlana strona zespołu: www.thejoyformidable.com