Dziesiąty krążek zespołu dowodzonego przez Lesława Strybela zaczyna intrumentalny utwór tytułowy. Niewiele ponad sto sekund przypomina to, z czego zespół zasłynął – konkretne rockandrollowe granie, osadzone gdzieś pomiędzy latami 50. i 60. ubiegłego wieku. Singlowy „Dominika się waha” ma już bardziej taneczny charakter, zaś Lesław w tekście odnosi się do kryzysu demograficznego, na swój sposób zachęcając do prokreacji. Jeszcze wymowniej pod względem lirycznym robi się w „Na sprzedaż”, będącym krytyką współczesnego trybu życia, wystawionego na widok publiczny. Swoistą laurkę stanowi natomiast utwór „Gdańsk Sopot Gdynia”. Trójmiasto od lat pozostaje jednym z ulubionych terytoriów lidera Komet, co znalazło swoje odzwierciedlenie w tym ‘morskim’ wyznaniu. A skoro mowa o wyznaniach – „Nigdy” to prawdopodobnie jeden z najpiękniejszych przykładów wyrażania uczuć w polskiej muzyce ostatnich lat. W środku tej iście idyllicznej atmosfery pojawia się „Rezonans” – zgrzytliwy, brzęczący, wokalnie nawet nieco w stylu Ramones. Interesująco wypadają „Szyfry” – to kompozycja instrumentalna mająca dwie części – energetyczną i delikatniejszą. Obie mają poniekąd charakter filmowy. I to wszystko w ciągu osiemdziesięciu sekund! Kolejnym typowym kometowym szlagwortem są „Upiory w szuwarach” z dość ponurym tekstem. Natomiast swoistym apogeum krążka jest „Walka z instynktem” z dość niepoprawnym politycznie tekstem, który nagle się urywa, by płynnie przejść do zamykającego album, znacznie bardziej optymistycznego „Horyzontu”.
Komety mają się dobrze i nic nie wskazuje, by miało się coś pod tym względem zmienić. Zespół żyje i nagrywa własnym rytmem, co zupełnie nie zaburza jego egzystencji na polskiej scenie, bowiem swoją pozycję określił już kilkanaście lat temu.